Plany planami, a rzeczywistość swoje – Smutna Dolina i Rohackie Stawy


Drugi dzień czerwcowego pobytu w Tatrach Zachodnich miał być hitem, a zaplanowana wędrówka na długo miała pozostać w pamięci. Jednak tak to już bywa na kilkudniowych wyjazdach, że plany weryfikuje pogoda i tak z każdą kolejną prognozą marzenia stają pod znakiem zapytania. Nie mniej jednak zrywam się z łóżka o 5:00, tak by już o 6:00 wartkim krokiem ruszyć ku przygodzie.
Na początek czeka mnie Dolina Rohacka i poprowadzony nią asfalt, który mam zamiar pokonać w mgnieniu oka. Niestety już na dzień dobry zaczynają się schody. Nie wiadomo dlaczego idzie się mi wyjątkowo ciężko. Plecak wbija się w ramiona, wykrzywiając kręgosłup, nogi niechętnie posuwają się do przodu, a usta nieustannie łakną wody. Niestety ciężkie i ciepłe powietrze nie zapowiada niczego dobrego, a silne podmuchy wiatru tylko utwierdzają w przekonaniu o nieuchronnej zmianie pogody. Idę jednak dalej i wmawiam sobie, że będzie dobrze, że uda się dziś powędrować po Tatrach. Poranek jest wciąż ładny, więc patrzę na jego ładne oblicze póki się nie spieprzy… 


Asfalt w Dolinie Rohackiej
Im dalej, tym lepsze widoki
Pogodny poranek
Po nieustannym wyglądaniu zza zakrętu i łudzeniu się, że ten na pewno jest ostatni, w końcu dostrzegam Tatliakową Chatę, do której docieram w 1h 10minut. Wędrówka mnie niebywale umęczyła, więc na początek idę nad jezioro nieco ochłonąć i napić się wody. To niewielkie jeziorko doskonale pamiętam z wrześniowej wizyty w Tatrach, a dziś prezentuje się nawet korzystniej. Niebo na razie jest błękitne z niewielką dozą pierzastych chmur, jednak wiatr wciąż złowrogo duje. Niepewność nie napawa optymizmem. 

Tatliakowa Chata o poranku
Pamiątkowa tablica
Inna perspektywa
Tatliakove Pliesko
Nieuchronnie nadchodzi moment, by zweryfikować górski plan. Wchodzę bowiem w czeluści Smutnej Doliny, którą swą romantyczną nazwą mnie przyciągała od dawna. Tak naprawdę od początku plan przewidywał atak Smutnej Przełęczy, a później powrót przez Rohackie Plesa, ale ponieważ niebo po lewej zaczynają pokrywać coraz ciemniejsze chmury, a ciepły wiatr z reguły zwiastuje deszcz, postanawiam z wielkim smutkiem zrezygnować z przełęczy, a ostateczną decyzję podejmuję, krocząc niebieskim szlakiem przez tę nostalgiczną dolinę. Wędrówka kamiennym duktem wśród kosówki nijak nie męczy organizmu, który po stokroć odpoczywa, podziwiając tatrzańskie szczyty. Otoczenie Smutnej Doliny jest przepiękne – nie przypomina Tatr Zachodnich i ich zielonych, łagodnych zboczy, lecz jest pełne surowej skały i strzelistych wierzchołków. Jednak w połączeniu z zieloną roślinnością, błękitem nieba i zapachem wiatru, nabiera nowego wymiaru, który mnie porywa. Poddaje się podmuchom powietrza, tempo wyznacza kamienna ścieżka, a bicie serca odbija się niczym echo zamknięte w dolinie. Podoba mi się tutaj i być może dlatego całkowicie się zatracam, by po 30 minutach znaleźć się na rozstaju. 

Szlak niebieski z widokiem na Rohacze
Trzy Kopy o poranku
Jeden z moich ulubionych kadrów na Rohacz Płaczliwy
Na krzyżówce skręcam w prawo na szlak zielony i tym samym wędruję ścieżką edukacyjną ku Rohackim Plesom. Jeziora również siedziały mi w głowie od dawna, zwłaszcza kiedy obserwowałam je ze szczytu Wołowca. Teraz natomiast podziwiam Wołowiec ze szlaku, a raczej ciemne chmury, które nadciągają nad jego wierzchołek, skutecznie go zasłaniając. Podążam kamiennym duktem delikatnie wznosząc się w górę i ku zaskoczeniu po 15 minutach wyrasta przede mną pierwszy staw, zwany Niżnym Stawem Rohackim. Jezioro jest największym zbiornikiem wodnym w całych Tatrach Zachodnich i ma powierzchnię 2,22ha, co wcale nie robi na żywo wrażenia. Staw jest małych rozmiarów, ale za to z pokaźnym widokiem na Wołowiec i Rohacze. Na miejscu wieje chłodny wiatr, przez co nie zabawiam tu długo i ruszam prawym brzegiem jeziora, ku dalszej przygodzie. 

Szlak na Rohackie Plesa
Dolné Roháčske Pleso
Widok na Rohacze
Powoli oddalam się od jeziora i wciąż ścieżką wśród kosówki zdobywam wysokość. Kolejny odcinek jest nieco ostrzejszy, ale idzie się wygodnie. Nie wiem natomiast, jak daleko znajduje się kolejne jezioro, ponieważ na ścieżce edukacyjnej nie ma umieszczonych odległości pomiędzy stawami. Dlatego najlepiej iść przed siebie, jak najbardziej się oglądając i podziwiając wszystko co nowe wokoło. 

Szlak zielony
Niżny Staw Rohacki widziany ze szlaku
Po około 25 minutach docieram do zbiornika zwanego Małym Stawem Rohackim, a zaraz obok niego znajduje się Pośredni Staw Rohacki. Oba oferują zacną panoramę, aczkolwiek trochę brakuje mi słońca, by ujrzeć odbicie gór w tafli jeziora. Pozostaje brać, co jest i usiąść na moment w zupełnej ciszy na jednej z ławek. Całkiem przyjemne to miejsce, obstawiam, że równie przyjemnie oblegane w późniejszych godzinach, jednak ja mam je na wyłączność. Wtem spadają pierwsze krople z nieba… 

Mały Staw Rohacki i Rohacze
Nad Pośrednim Stawem
Rohackie Plesa
Ruszam w dalszą drogę, licząc na jakieś nagłe rozpogodzenie lub jedynie chwilowe załamanie, ale deszcz zamiast ustawać, nabiera na intensywności, więc nie pozostaje mi nic innego jak wskoczyć w kurtkę. Po kwadransie niewymagającego marszu docieram nad ostatnie jezioro – Wyżni Staw Rohacki, gdzie pada już solidnie, a zdjęcia robię migusiem, by aparat przy tym nie ucierpiał. Nie mam okazji spojrzeć na ściany Trzech Kop czy Hrubej Kopy, które na dobre nikną w chmurach. Nie ma na co czekać, trzeba stąd uciekać – leje.

Deszcz nad Wyżnim Stawem – w tle Wołowiec
Pamiątkowe na 1719m n.p.m.
Kolejny odcinek nie należy do przyjemnych – deszcz przybierający na sile, coraz bardziej śliskie podłoże, ubranie chłonące wilgoć i ja pośród tych surowych skał Tatr Zachodnich. Idę zakosami po sypkim gruncie, starając się przy tym być czujna i ostrożna. Trzymam się niebieskiego szlaku, który ma za zadanie mnie doprowadzić ponownie do Rohackiej Doliny, ale ta wcale nie jest tak blisko. Krople deszczu nieustannie spadają z nieba, a ja smutna, głodna i niepocieszona tracę wysokość. Po 35 minutach mijam Zelene Pliesko i niebawem osiągamy Rozstaj pod Prednym Zelenym, który przy dobrej pogodzie musi oferować obłędny widok. Musze tu wrócić – koniecznie!

Zelene Pliesko
Pod Prednym Zelenym
Widok musi być zacny
Wciąż sunę w dół bez entuzjazmu, bez energii i do tego głodna. Dlatego jak tylko wchodzę w piętro drzew i wypatruję osłonięte przez korony świerków suche miejsce, natychmiast się zatrzymuję na śniadanie i lekkie przesuszenie. Siadam na kamieniu i jestem zła, że tak wyszło (a raczej nie wyszło). Wszystkie plany, marzenia i nadzieje diabli wzięli. Po posiłku niechętnie wracam do wędrówki i wciąż szlakiem niebieskim podążam przez las. Po 20 minutach docieram do tabliczki wskazującej kierunek ku Rohackiemu Wodospadowi i zastanawiam się czy iść, czy może już to olać. Ostatecznie postanawiam zboczyć ze szlaku i zobaczyć, co to za cudo kryje się za kładką. Była to najlepsza z możliwych decyzji, ponieważ niebawem huk kaskady wyznacza mi drogę, a kiedy wyłaniam się zza zakrętu, moim oczom ukazuje się potężny wodospad. Jego przepustowość to 500-1200l wody na sekundę, a siłę i moc można poczuć na własnej skórze, zbliżając się do jego kaskad. Muszę przyznać się, iż nie wiedziałam o jego potędze, a nawet istnieniu, więc tym bardziej nie mogę wyjść z podziwu, jaki jest ogromny. Ustawiam się do zdjęcia, a bliskość wodospadu powoduje ciarki na ciele. Nieokiełznana siła lekko kołysze moją sylwetką, a krople wody sowicie zraszają skórę. Fenomenalne zjawisko, zajebiste miejsce! 

Must see!
Rohacki Wodospad
Kaskady z bliska
Oszołomiona i zadowolona z odkrytego miejsca, w końcu przestaję narzekać na dzisiejszy dzień. Chyba nawet zaczyna się dobra passa, ponieważ przestaje padać i robi się znacznie jaśniej, a także cieplej. Żwawym krokiem, lecz wciąż czujnie podążam w dół, tak by nie zaliczyć gleby na mokrych kamieniach. Obecnie odliczam minuty do drogi asfaltowej i wiodącego nią szlaku ku Zverovce. Po 20 minutach cel zostaje osiągnięty, a chmury się rozstępują. To jednak nie koniec pogodowych wariacji, ponieważ w Dolinie Rohackiej jeszcze co najmniej 3 razy łapie mnie deszcz, ale obecnie mam na to wywalone 😉 Po około 30 minutach docieram do samochodu, porzucam plecak i podążam dalej na lekko. A gdzie? Ano postanawiam odwiedzić znajdującą się nieopodal Chatę Zverovka oraz Symboliczny Cmentarz Tatr Zachodnich. Droga zajmuje niespełna 10 minut, a spod schroniska mogę podziwiać całkiem niezłą panoramę. Opłacało się jeszcze kawałek podreptać. 

Chata Zverovka
Widok spod chaty
Grań Tatr Zachodnich
Udaję się na Symboliczny Cmentarz zwany „Pietne Miesto”, który jest poświęcony ofiarom Tatr Zachodnich (w Tatrach Wysokich większy obiekt znajduje się w okolicy Popradzkiego Stawu). Powoli przekraczam bramę „miasta” i chodzę od tablicy do tablicy, czytając kolejne historie taterników, górołazów, turystów. Góry zabierają ich w różny sposób – lawina porywa bez skrupułów, upadek z wysokości odbiera tchnienie, a czasem najzwyklejsze zasłabnięcie kończy ludzki żywot. A miejsce powstało po prostu – „umarłym ku pamiątce, a żywym ku przestrodze”. 

Pietne Miesto
Brama
Długa lista ofiar
Kaplica i pomniki
Ofiara Rohacza Ostrego
Widok z góry
Po chwili refleksji ruszam ku chacie, by chwilę odpocząć i zasmakować, a raczej po raz kolejny spróbować się przekonać słowackiemu smakołykowi jakim jest kofola, za którym niezmiennie nie przepadam. I chyba staje się cud tego dnia, ponieważ w tej malutkiej chacie, w tych łagodnych Tatrach nagle kofola zaczyna smakować i jest rarytasem po dziś dzień – zimniutka, capovana, najlepsza po wysiłku. Ehh, ludzie się zmieniają 😊

Chata Zverovka
Mniomy
Dzisiejsza wędrówka zdecydowanie nie należała do idealnych, ale nie mogę pominąć tych krótkich momentów, które mnie zauroczyły. Nostalgiczne chwile w Smutnej Dolinie i minuty w pobliżu Rohackiego Wodospadu, to było naprawdę coś. Coś, co zapamiętam na długo. Jednak dziś szalę przeważyła pogoda i zabrakło po prostu słońca. Tak naprawdę dzisiejszy dzień był początkiem załamania pogody, które trwało kolejne dwa dni.


A.N.
16.06.2017



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz