Mała Fatra dla twardzieli - Stoh zimą


Mała Fatra to jedno z pasm górskich, które szybko weryfikują kondycję i przygotowanie do wędrówek w ogóle. Spore przewyższenia i różnice wysokości między przełęczami a szczytem wymagają nie lada wysiłku, co przy letnich upałach daje popalić. Wyobraźcie sobie więc, co się dzieje, kiedy pod nogami pojawia się śnieg, miejscami kopny i do wysiłku oddechowego dochodzi jeszcze kontrola trakcji. Postanawiam to sprawdzić na własnej skórze i spróbować swoich sił z zimowym Stohem. Startuję o 7:30 z miejscowości Štefanová, gdzie szlakiem zielonym przez 1h 35minut będę maszerować na Sedlo Medziholie. Temperatura powietrza wynosi -15°C. 

Štefanová o poranku z widokiem na Veľký Rozsutec
Dosłownie chwilę podążam drogą jezdną, by za moment znaleźć się w lesie. Początkowo umiarkowane podejście z czasem nabiera intensywności, ale nie ma co się dziwić, kiedy z 650m n.p.m. trzeba dostać się na 1185m n.p.m. Idę równomiernie, śnieg na szlaku jest zbity, lód pojawia się miejscami, ale swobodnie można go obejść, więc w zasadzie żadne niemiłe niespodzianki mnie nie czekają. Przyjemny akcent pojawia się na wysokości około 950m n.p.m. ponieważ wreszcie wyłania się słońce, które w momencie podgrzewa atmosferę oraz powietrze 😊

Szlak zielony
Prześwity w lesie
Słońce! 😎
Po upływie 1h 20minut docieram prawie na Sedlo Medziholie. Mówię prawie, ponieważ tuż przed przełęczą wychodzę na otwarty teren i tym samym wyłania się Wielki Rozsutec oraz grzbiet między Stohem a Południowym Groniem. W mgnieniu oka robi się ciepło, a światło odbijane od śniegu mnie oślepia. Po zapowiadanym w prognozach wietrze nie ma śladu i wręcz chciałoby się zrobić tu popas, ale zostawiam tę przyjemność na widokową przełęcz. 

Veľký Rozsutec
Zima
Po niespełna 5 minutach docieram na przełęcz, co daje niezły czas całkowity jak na zimowe realia, bo jak wiadomo w takich zawsze chodzi się nieco wolniej. Niestety na siodle wbrew przewidywaniom mocno wieje, ale nie mam wyjścia i muszę zjeść w takich warunkach. Kanapka wsuwana na stojąco, w dodatku skacząc z nogi na nogę, może nie należy do najprzyjemniejszych doznań, ale przebywanie w tym widokowym miejscu już zdecydowanie tak. Pamiętam kiedy w lipcu moje kolana odpoczywały tu po zejściu z Rozsutca, a teraz dopiero zaprawiam się przed bojem. Turystów na przełęczy jest całkiem sporo, jednak wszyscy jak jeden mąż obierają kierunek północny. Ja natomiast za moment będę grzać na południe. 

Tam na Stoh
Tam na Rozsutec
Ruszam szlakiem czerwonym, który pokazuje na Stoha 1h 15minut. Po chwili znikam w lesie, wiatr nieco ustaje, ale zaczyna się zabawa z kopnym śniegiem. Szlak jest solidnie rozdeptany, a w połączeniu ze świeżym opadem białego puchu jest nienajlepszą opcją. Niestety na domiar złego wśród kilkunastu ścieżek wybieram niewłaściwą i zbaczam ze szlaku, tym samym się gubiąc. Idę po jakiś starych śladach, ale niezbyt optymistycznie nastawiona. Postanawiam cisnąć jak najbardziej na prawo i w górę, mając nadzieję na odnalezienie szlaku i powrót na właściwe tory, bo ani mi się śni zawracać do punktu wyjścia. Po kwadransie kluczenia między świerkami odnajduję szlak i odtąd wędrówka staje się nieco przyjemniejsza, a bynajmniej po ubitym śniegu. Opuszczam las, osiągam grzbiet i pojawia się wiatr… Damn it!

Na grzbiecie
Z tyłu Rozsutec w czarnej chmurze
Ośnica i Ostre
Stoh aktualnie jest porządnie zanurzony chmurach, a im dalej jestem, tym bardziej się do tych chmur zbliżam. Jak wspomniałam, na grzbiecie solidnie wieje, więc pomimo że podłoże jest ubite i wygodne, to miota mnie na boki jakbym była pijana. Wiatr dodatkowo potęguje uczucie chłodu, tak iż odczuwalna temperatura dochodzi zapewne do -20°C, a kryształki śniegu z impetem uderzają w kaptur, twarz i każdą część garderoby. Pęd powietrza przelewa także chmury z jednej strony na drugą, więc raz maszeruję w promieniach słońca, by nagle znaleźć się w mleku, a widoczność ograniczała się do kilku metrów, tak iż z trudnością dostrzegam kolejną tyczkę. Warun wybitnie zmienny. Początkowy plan nawet zakładał pokonanie grzbietu Stoh – Południowy Groń, ale w obecnej sytuacji porzucam ten zamysł i myślę tylko o zdobyciu szczytu.

Stoh jest gdzieś tam… w chmurach
Zimowy krajobraz
Zimno!
Przejaśnienie
Szlak wzdłuż tyczek
Na szczycie staję po około godzinie, a podejście było niezłym sprawdzianem - siły, wydolności i koordynacji. Pojawiały się chwile zwątpienia, ale również niezliczone pokłady siły, które kazały stawiać każdy kolejny krok i choć momentami było piekielnie zimno, to warto było podjąć tę walkę. Kiedy staję na 1607m n.p.m. szybko zdaję sobie sprawę, że to co doświadczyłam na szlaku jest niczym w porównaniu z realiami na szczycie. Tylko na chwilę ściągam rękawiczkę, by pyknąć sobie selfie z pachołem i niemal w momencie kostnieje mi ręka. Mam problem z ustaniem na dwóch nogach, bo podmuchy próbują mnie sprowadzić do parteru. Nie ma na co czekać – odczuwalna -25°C w połączeniu z wiatrem 40km/h szybko przegania mnie z wierzchołka. Widoki niestety są przysłonięte przez chmury, ale warunki w połączeniu ze słońcem powodują niezapomniane wrażenia. 

Na szczycie!
Wietrzne widoki
Na początku jest mi tak zimno, że wręcz zbiegam ze szczytu, a świeży śnieg ułatwia zadanie. Podczas gdy do góry wychodziłam praktycznie sama, teraz na szlaku pojawia się sporo piechurów oraz narciarzy. Zwycięstwo mam już w kieszeni, więc z uśmiechem mijam kolejnych walecznych. Pogoda wciąż jest zmienna, raz wyłania się słońce, raz wchodzę w chmury, a niebawem znikam między świerkami. 

Widoki na zejściu
Stoh i grzbiet nań prowadzący
Veľký Rozsutec
Szlak w lesie jest zdecydowanie bardziej stromy aniżeli na grzbiecie, ale dzięki świeżemu białemu puchowi mogę korzystać z kontrolowanych poślizgów i szybko tracić wysokość. Po 35 minutach od zdobycia szczytu znajduję się na Medziholie i bez zbędnych postojów skręcam w lewo, by rozpocząć zejście znanym szlakiem zielonym wprost do samochodu. Po 55 minutach kończę wędrówkę w Štefanovej.
Jak wspominałam na początku Mała Fatra potrafi dać w kość nawet w lecie, a co dopiero w mroźny, wietrzny, zimowy dzień. Trasa zaledwie 13-kilometrowa wymagała dużych podkładów energii, ale samozaparcie zostało wynagrodzone zdobyciem szczytu. Lepszej nagrody ponad tę nie ma. I może bez widoków, i może za zimno, ale klimat i wspomnienia – genialne! Dla mnie zimowe, górskie wędrówki to taki sprawdzian samej siebie – gdzie są granice, co mogę osiągnąć, na ile mnie stać. Lubię te granice, lubię je osiągać, lubię je przekraczać, lubię przesuwać horyzont o krok dalej…


A.N.

24.02.2018



2 komentarze:

  1. Ehhh, a ja na Małą Fatrę w wersji zimowej już się nie załapię w tym sezonie... :( Szkoda trochę tych mglistych widoków, ale wspomnień Wam nikt nie zabierze... A zimowe doświadczenie jest bezcenne. Uściski!

    OdpowiedzUsuń
  2. Następnym razem będziemy celować w okno, ale i tak było wybornie... Zima ma to do siebie, że z mgłami nabiera klimatu :)

    OdpowiedzUsuń