Kolejny rok z rzędu postanowiliśmy pojechać w Bieszczady i wybraliśmy sobie dość ambitny cel jak na jesienną wędrówkę. Ambitny dlatego, że trasa ma aż 30 kilometrów, a jak wiadomo październikowe dni są krótkie i mamy zaledwie 12h na zamknięcie całości, a już mapa zakłada 11h wędrówki. Trochę ryzykownie, ale bez ryzyka nie ma sukcesu 😉
Tak się jakoś składa, że naszą bazą noclegową jest hotel górski PTTK, który właściwie leży na wybranym przez nas szlaku. Lepiej trafić nie mogliśmy. W góry ruszamy skoro świt, nieco przed wschodem słońca, jednak już nie po ciemku. Na zielonym szlaku pojawiamy się więc o 6:15, a nasz pierwszy cel to Dział, który jest grzbietem ciągnącym się aż 7 km na wysokości około 1100m n.p.m.
Dział obserwowany z Wetliny w przeddzień wędrówki |
Podejście przez las |
Połonina Wetlińska po raz pierwszy |
Pasmo graniczne |
Rabia Skała i Paportna |
Szlak przez Dział |
Kępy drzew na połoninie |
Widok na Chatkę Puchatka (Połonina Wetlińska) |
Wiata turystyczna |
Widok wciąż znakomity |
Dział jest grzbietem ciągnącym się aż 7km, a jego najwyższy punkt przypada właśnie w okolicach wiaty. Stąd na Małą Rawkę pozostaje równa godzina marszu i zaledwie 100 metrów przewyższenia. Szlak zielony wciąż prowadzi grzbietem, a wąska ścieżka pośród traw jest tym, co lubię w Bieszczadach najbardziej. Im jesteśmy wyżej, tym wiatr mocniej duje, jednak w połączeniu z piękną pogodą nie jest aż tak bardzo dokuczliwy. Z oddali widać już szczyt Małej Rawki, który osiągamy po łącznie 2h 50minutach, czyli nadrabiamy 40minut – to dobrze, bo dziś czas jest na wagę złota. Na wierzchołku spotykamy również pierwszych tego dnia piechurów, a na zegarku wybija 9:15.
Ponieważ na szczycie również dość mocno wieje, nie zabawiamy tam długo. Ruszamy w kierunku Wielkiej Rawki – szóstego co do wysokości szczytu Bieszczadów, jedynego z nich poza grupą Tarnicy. Na wierzchołek czeka nas zaledwie 20 minut marszu, względnie po równym terenie. Wspaniała panorama na szczycie zmusza nas do postoju, a miejsce znajdujemy doskonale osłonięte przed wiatrem, podczas gdy wszędzie duje jak oszalały. I tak siadamy za niewielką kopą na drewnianych poręczach i patrzymy w dal na Połoninę Wetlińską, Caryńską oraz grupę Tarnicy. Zbocza porośnięte buczyną mienią się w jesiennych barwach, a szum traw jest miodem dla uszu. Bieszczady działają na mnie wyjątkowo, zapominam o wszystkim wokół, to taki mój azyl, ucieczka. Tutaj czas zwalnia…
Po przerwie wędrówkę kontynuujemy szlakiem żółtym aż do pierwszego rozstaju, gdzie należy zmienić znaki na niebieskie. Na skrzyżowaniu porządnie odczuwamy wiatr, tak iż mało co nam głów nie chce pourywać, więc czym prędzej uciekamy w kierunku kolejnego szczytu - Krzemieńca. Na początek czeka nas utrata wysokości, a wraz z nią cichnie wiatr. Wędrówka granicą polsko-ukraińską przebiega spokojnie, na szlaku nie ma żywej duszy, a jedyne dźwięki wokół to szelest liści.
Po zapowiadanych 45 minutach docieramy na Kremenaros, który zaskakuje nas ilością napotkanych turystów. Siadamy wygodnie na trawie w pobliżu obelisku symbolizującego trójstyk granic Polski, Słowacji i Ukrainy. Wybija właśnie godzina 11:00, a my już jesteśmy już na 13-tym kilometrze trasy, co jest całkiem przyzwoitym wynikiem. Natomiast wierzchołek Krzemieńca jest mało efektowny - zalesiony i nie uświadczymy na nim widoków. Na szczęście w Bieszczadach nawet lasy mają urok, więc podczas odpoczynku podziwiam ich jesienne barwy.
Niebawem ruszamy dalej szlakiem niebieskim, tym samym wkraczając w pasmo graniczne. Przewodniki straszą, że te rejony przewidziane są tylko dla wytrawnego turysty i trzeba się przygotować na forsowny marsz. Jak będzie w rzeczywistości? Na szlaku na pewno nie spodziewam się zapierających dech w piersiach panoram, ale szukam zupełnie czegoś innego. Znikomy ruch turystyczny, szelest bukowych lasów, eksploracja nieznanego – to wszystko przemawia na TAK i przyciąga moją duszę niczym ćmę do światła. Ruszamy!
Wędrówka przewiduje zdobycie aż 6 szczytów na granicy polsko-słowackiej, więc nie ma się co oszukiwać – będzie interwał. Pierwszy szlakowskaz wskazuje 1h 30minut do wierzchołka Czerteż, natomiast będzie on dopiero trzecim na trasie. Kiedy maszerujemy w poszukiwaniu ciszy i spokoju, nagle z marazmu wyrywa nas hałas – hałas silnika… Nie musimy długo czekać, by przed nami pojawił się quad i po chwili padło pytanie: „Polacy?”. To oczywiście straż graniczna patrolująca bieszczadzkie lasy. Dalej podążamy już bez żadnych niespodzianek i docieramy na Kamienną, która dzięki niewielkiej kopie wśród borówczysk serwuje widoczek na Połoninę Caryńską. Przyjemnie 😊
Bez większych postojów ruszamy w dalszą trasę, systematycznie tracąc wysokość. Szlak przebiega naprzemiennie lasem i niewielkimi polanami, które bliżej lub dalej ogrodzone są buczyną. Szkoda, bo po słowackiej stronie jest schowany całkiem ładny widok. Po około godzinie docieramy na szczyt Hrubki, pieszczotliwie nazywając go „chrupki”, po czym maszerujemy jeszcze 30 minut na wspomniany wcześniej Czerteż. Tutaj robimy przerwę.
Na Czerteżu pojawiają się tabliczki z czasem przejścia do naszego kolejnego celu, czyli Rabiej Skały – może nie optymistyczne, ale 2h 45minut to nie tak znowu długo 😉 Bardziej przytłaczające jest to, iż tracimy konkretnie wysokość, schodząc do najniższego punktu na trasie, czyli Przełęczy pod Czerteżem, położonej na zaledwie 905m n.p.m. Miejsce o tyle ciekawe, iż po słowackiej stronie znajduje się wyznaczone pole do biwakowania oraz źródełko, czyli jednym słowem legalne miejsce do nocowania w Parku Narodowym. Tabliczki na przełęczy informują nas również, że kolejna wiata będzie za 2 godziny.
Po utracie wysokości oczywiście pora na odrabianie i zdobycie szczytu o nazwie Borsuk. Wierzchołek całkiem przystępny, również zalesiony, więc śmigamy dalej – na Czoło. Tutaj już nie jest lekko, łatwo i przyjemnie, bo pomijając całodzienne zmęczenie, to podejście jest po prostu ambitne. Pokonujemy 170 metrów przewyższenia na odcinku 1,5 kilometra, co ewidentnie oznacza spore nachylenie terenu. Po około godzinie zdobywamy wierzchołek i oczywiście po chwili z niego schodzimy... Las niebawem ustępuje miejsca polanie i jak się dobrze domyślamy widokowi na Rabią Skałę. Automatycznie dostajemy przyspieszenia i już po chwili siedzimy w altance u podnóża góry, uzupełniając energię przed podejściem. Wybija 14:00.
Do zachodu słońca pozostały niecałe 4 godziny, a drogi na około 3, czyli trzymamy tempo z godzinnym zapasem. Na Rabią Skałę czeka nas niecały kwadrans marszu, choć punkty określające tenże wierzchołek są właściwie trzy. Po niewielkim podejściu trafiamy na pierwszą tabliczkę 1170m n.p.m., która wydaje się być w konfrontacji z mapą właściwą. Niedługo potem docieramy do słowackiej widokówki, która tylko potwierdza, że warto zapuścić się w te rejony. Platforma usytuowana na wysokości 1167m n.p.m. pozwala na obserwację łańcuchów górskich na Ukrainie i Słowacji – dolinę potoku Hlboky oraz grzbiet Wielkiego Bukowca. Dopiero tutaj można w pełni zauważyć dzikość tego miejsca, mnie ta panorama porywa totalnie 💛
Po chwili wychodzimy na niesamowicie widokową polanę, gdzie horyzont się jeszcze poszerza. Gdyby nie naglący czas najzwyczajniej położyłabym się w trawie i dała pochłonąć swoim myślom. Tutaj panorama rozciąga się na trzy okoliczne państwa, a delikatnie falujące łańcuchy górskie wprawiają mnie w wyśmienity nastrój. Zupełnie nie mam ochoty się stąd ruszać, ale słońce jest coraz niżej… Idziemy więc tą ścieżką pośród traw, muskających nasze dłonie i wolnym krokiem docieramy na węzeł szlaków położony na wysokości 1199m n.p.m. Tabliczka wskazuje trzecią Rabią Skałę, jednak czysto naukowo wierzchołek jest bez nazwy.
Marsz kontynuujemy zgodnie z żółtymi znakami, powoli godząc się z myślą, że to koniec atrakcji na dziś. Zupełnie nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo się mylimy. Od rozstaju szlaków na Jaworniku dzieli nas 1h 30minut, ale po drodze znajduje się jeszcze Paportna i jej dwa wierzchołki, w dodatku oznaczone na mapie czerwoną gwiazdką, czyli noszą znamiona punktów widokowych. Po 15 minutach wędrówki praktycznie po równym terenie osiągamy pierwszą, wyższą kulminację i widzimy na własne oczy, że mapa się nie myliła. Paportna to kolejny wybitny punkt, gdzie schowałabym się wśród źdźbeł trawy i w blasku zachodzącego słońca obserwowała bieszczadzkie zbocza. Tu jest pięknie 💛
Drugi wierzchołek Paportnej również posiada niewielką polankę i także jest widokowy. Po chwili jednak chowamy się w lesie i czeka nas najmniej przyjemna utrata wysokości – 250 metrów bardzo ostrym zboczem. Wyobrażam sobie podejście w górę na tym odcinku, ale szybko odganiam myśli, patrząc na zegarek. Dzisiaj mamy trochę taki wyścig z zachodzącym słońcem i choć zostały nam 2 godziny dnia, to w lesie powoli zaczyna się szarówka. Kolejny odcinek nie jest wymagający, chociaż nadzwyczaj szybko nie mija i po około godzinie stajemy na Jaworniku. Wierzchołek położony jest w lesie, a jedyny jego pozytyw to tabliczka zielonego szlaku z napisem "Wetlina - 45 minut".
Po chwili odpoczynku ruszamy zgodnie z zieloną farbą i początkowo leśna ścieżka prowadzi po równym terenie. Po 20 minutach docieramy do kulminacji o wysokości 911m n.p.m, gdzie wbitych jest kilkanaście drewnianych krzyży. Po powrocie szukałam jakichkolwiek informacji o tym miejscu, jednak bezskutecznie. Krzyże owiane są tajemnicą…
Do Wetliny pozostaje niecałe 30 minut marszu i nie mamy pojęcia, że będą to najgorsze minuty dzisiejszej wędrówki. Chód bowiem niebawem zamienia się w ślizg, a błoto rozjeżdżone przez sprzęt ciężki w momencie przykleja się do butów. Jak okazuje się na dole, szlak którym tutaj dotarliśmy jest zamknięty ze względu na remont, co zdecydowanie tłumaczy ślady opon. Jednak dlaczego taka informacja nie była umieszczona na Jaworniku…? By wydostać się do cywilizacji, musimy jeszcze pokonać siatkę zabezpieczającą przed wtargnięciem turystów, a potem czeka nas widok zachodzącego słońca nad Połoniną Wetlińską. Zdążyliśmy 😅
Do Hotelu Górskiego pozostaje zaledwie kwadrans marszu, a wraz ze zniknięciem słońca w momencie robi się chłodno. Na szczęście na miejscu czeka nas przepyszna obiadokolacja i w tym miejscu chciałabym Wam gorąco polecić nocleg w tym obiekcie, bo choć z zewnątrz nie wygląda szczególnie przyjaźnie, to warunki jak i jedzenie są świetne. I jeszcze hotelowy kot jest świetny – połączenie persa, żbika i Garfielda 😸
Dzisiejsza trasa okazała się rzeczywiście pętlą od świtu do zmierzchu i choć czas nas nieco gonił, to zupełnie nie czułam żadnej presji na szlaku. Czas tam wręcz zwalniał i miałam wrażenie, że godziny trwają jakby dłużej. To chyba jest właśnie magia Bieszczad, które mnie po raz kolejny zaczarowały. Jesienią są mi jeszcze bliższe, ponieważ ta pora roku napawa mnie szczególną nostalgią, a na tym wschodnim cyplu wyłączam się totalnie. Trasę przez Dział, Rawki i pasmo graniczne polecam górskim koneserom i wszystkim poszukującym czegoś innego na szlaku. Ja odnalazłam wszystko, czego szukałam ❤
A.P.
Mała Rawka |
Widok na Połoninę Wetlińską |
Pasmo graniczne |
Kolejny cel – Wielka Rawka |
Panorama z podejścia na Wielką Rawkę |
Mała Rawka, Dział i Połonina Wetlińska |
Szlakowskazy |
Grzbiet Wielkiej Rawki |
Wielka Rawka |
Kolejne cele – Krzemieniec i Kamienna |
Szlak prowadzi granicą |
Obelisk na Krzemieńcu |
Dokąd zaprowadzi ta droga…? |
Widok na Połoninę Caryńską |
Wierzchołek Kamiennej |
Granica państwa |
Takie małe widoki cieszą |
Czerteż w lesie |
Przełęcz pod Czerteżem |
Polana Bungiłska z widokiem na Rabią Skałę |
Za nami Czoło |
Ponownie Połonina Wetlińska |
Wierzchołek w lesie |
Platforma widokowa |
Widok w kierunku Ukrainy |
Pasmo Bukowca |
Polana |
W oddali Połonina Caryńska i grupa Tarnicy |
Dwa wierzchołki Paportnej oraz po prawej Smerek |
Ukraińskie wzniesienia |
Okrąglik, Jasło i Fereczata widziane z Paportnej |
Bieszczady Niskie, Smerek wieś oraz po prawej Smerek szczyt |
Jawornik i Połonina Wetlińska |
Jesienne lasy ❤ |
Jawornik |
Jaką kryją tajemnicę…? |
Szlak zielony |
Połonina Wetlińska |
Pasmo graniczne |
Dzisiejsza trasa okazała się rzeczywiście pętlą od świtu do zmierzchu i choć czas nas nieco gonił, to zupełnie nie czułam żadnej presji na szlaku. Czas tam wręcz zwalniał i miałam wrażenie, że godziny trwają jakby dłużej. To chyba jest właśnie magia Bieszczad, które mnie po raz kolejny zaczarowały. Jesienią są mi jeszcze bliższe, ponieważ ta pora roku napawa mnie szczególną nostalgią, a na tym wschodnim cyplu wyłączam się totalnie. Trasę przez Dział, Rawki i pasmo graniczne polecam górskim koneserom i wszystkim poszukującym czegoś innego na szlaku. Ja odnalazłam wszystko, czego szukałam ❤
A.P.
06.10.2018
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz