Godzina 6:50 - Wołosate. Pusty parking, lekki mróz i ja, opatulona w kurtkę puchową, czapkę i rękawiczki. Jesień – jak ja kocham ten jej przenikliwy chłód, wdzierający się aż do najgłębszych zakamarków duszy. Obieram interesujący mnie szlak niebieski, który wprowadza na sporą polanę. Trawa połyskuje na biało, wciąż unieruchomiona przez poranny przymrozek, a leniwe słońce dopiero podnosi się ze snu, rozświetlając krajobraz. Bukowe lasy nabierają ciepłych kolorów, a ja choć wciąż skostniała, to serce jakby szybciej pompuje krew w żyły. Bieszczady znów mnie omotały…
|
Wołosate o świcie |
|
Dzień dobry! |
|
Buczyny lśnią w porannym słońcu |
|
Przymrozek 💙 |
|
Szeroki Wierch |
Po 15 minutach znikam w lesie. Idę szybko, by rozgrzać wciąż dygocące ciało, jednocześnie nasłuchując odgłosów boru. Choć ostatni raz tym szlakiem szłam 3 lata temu, to doskonale go pamiętam. Jest niewymagający, umiarkowanie wznosi się w górę, a leśny odcinek trwa około 50 minut. Co prawda to wystarczający czas by najeść się strachu, słysząc jak puszcza żyje, ale potem pojawiają się pierwsze widoki i wszystko znika, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
|
Bieszczadzki las |
|
Pierwsze widoki |
Ostatni etap szlaku niebieskiego pamiętam nad wyraz dobrze. Kilkunastometrowy odkryty odcinek z widokiem na Słowację i Ukrainę, następnie paręnaście kroków wśród niewielkiej kępy drzew, a potem najwyższy szczyt Bieszczad spogląda na mnie z góry. Zdobywam Tarnicę od południowej strony – ścieżka wciąż jest pogrążona w cieniu góry, a krajobraz skutecznie zmrożony. Podejście na przełęcz jest intensywne i niezbyt wygodne, za sprawą wysokich stopni dodatkowo skutych lodem. Ale bliskość szczytu dodaje mocy, bo wiem, że najlepsze dopiero przede mną.
|
Tarnica po raz pierwszy |
|
Najpierw trzeba wdrapać się na przełęcz |
|
Za mną pasmo graniczne 😍 |
|
Prawie na przełęczy |
Po 90 minutach marszu staję na przełęczy pod Tarnicą i napawam się krajobrazem, który mi oferuje. Jestem sama na pograniczu jesieni i zimy, i tylko lodowaty wiatr przypomina, że to nie sen. Jest 8:15, normalni ludzie jedzą teraz śniadanie w ciepłym kuchennym kącie, a ja je zjem już niebawem na szczycie. Po chwili ruszam, mijam się z samotnym wędrowcem, wymieniamy się uśmiechami i górskim „cześć”, a chłopak mi oznajmia – „dziś będziesz tam druga” 😊 Szczyt mam na wyłączność – panoramę, zmrożony krzyż, emocje, a może nawet nieco spocone oczy. Wieje, jest zimno, ale muszę tu chwilę zostać, muszę się napatrzeć, muszę chłonąć ten surrealistyczny krajobraz.
|
Biała Tarnica |
|
Krzemień 💙 |
|
Walka pór roku – Szeroki Wierch |
|
Pod szczytem |
|
Wierzchołek Tarnicy |
|
Połoniny - Szeroki Wierch, Caryńska i Wetlińska |
Po kilkunastu minutach wracam na siodełko, na którym obieram kierunek północny, czyli zmierzam ku Przełęczy Goprowskiej. Szlak niebieski prowadzi dość ostro w dół, a podłoże raz jest śliskie od lodu, a raz od błota. Wciąż mocno dokuczliwy jest wiatr, przy czym podmuchy nie są silne, lecz zimne. Po 35 minutach ponownie stoję na krzyżówce szlaków i odbijam w prawo w kierunku Halicza. Odtąd będę wędrować wariantem czerwonym – samotnie wśród spalonych słońcem traw.
|
Odcinek do Przełęczy Goprowskiej z widokiem na Krzemień |
|
Za mną Tarnica i Szeroki Wierch |
|
Na przełęczy |
Obecnie trawersuję południowe zbocza Krzemienia, a podejście nie jest wymagające. Słoneczny stok chroni mnie przed wiatrem i nawet na chwilę pozwalam sobie na ściągnięcie czapki. Widoki wokół są niesamowite i praktycznie cały czas wspominam letnią wędrówkę tym szlakiem. Doznania są zgoła odmienne, ale doskonale pamiętam, dlaczego Bieszczady skradły mi duszę. Wracam, przepadam i znowu wracam. Po 40 minutach melduję się na grzbiecie Krzemienia, gdzie odsłania się widok na Halicz i Rozsypaniec, czyli dwa szczyty leżące na mojej trasie. Ponownie wchodzę na lukrowane mrozem połoniny, a moim jedynym kompanem będzie wiatr.
|
Szlak czerwony – trawers |
|
Za mną po prawej Krzemień |
|
Lukrowany Halicz i Rozsypaniec |
Od Halicza dzieli mnie około 30 minut drogi, ale nie będzie łatwo. Maszeruję grzbietem połoniny, a podmuchy wiatru są coraz silniejsze. Momentami muszę naprawdę twardo stąpać po ziemi, zapierając się mocno na kijach, bo targa mną jak chorągiewką. Pcha mnie jednak do przodu wewnętrzna siła, bo jestem sama i jak ja nie dam rady, to nikt mnie nie zaniesie. Walka trwa praktycznie do samego wierzchołka i choć widoki piękne, to ten niewidzialny morderca nieźle mnie sponiewierał. Kiedy już tracę nadzieję na jakąkolwiek posiadówę na szczycie i doładowanie energii, nagle staje się cud. Staję na Haliczu niczym w trójkącie bermudzkim i pomimo że naokoło hula wiatr, to tutaj panuje cisza. Siadam i nie dowierzam…
|
Cel |
|
Na południe bukowe wzgórza |
|
Przebyta droga - Tarnica i Krzemień daleko w tyle |
|
Po lewej Ukraina |
|
Halicz |
|
To już za mną |
|
To jeszcze przede mną - Rozsypaniec |
Na szczycie Halicza dołącza do mnie Sylwia – również samotna wędrowniczka, która właśnie przemierza ostatni odcinek GSB. Jej chłopak doznał kontuzji kilka dni temu, więc czeka na nią w dolinach, a ona dla nich obojga kończy tę 500-kilometrową przygodę. Ucinamy sobie krótką pogawędkę i ruszamy w dalszą drogę. Będziemy się mijać jeszcze kilkukrotnie, jednak każda zasuwa swoim tempem, pogrążając się we własnych myślach.
Na Rozsypaniec jest rzut beretem – jedno szybkie zejście i równie szybkie podejście. Wiatr na grzbiecie nie odpuszcza, ale mimo przeciwności już po 30 minutach stoję na szczycie. Tutaj widoki są zgoła odmienne od dotychczasowych, w zasadzie spoglądam tylko w jedną stronę - w kierunku dzikiej Ukrainy i Kińczyka Bukowskiego wraz z połoniną.
|
Halicz pozostaje w tyle |
|
Grzbiet Rozsypańca |
|
Połonina Bukowska oraz Kińczyk Bukowski |
Odtąd już tylko w dół. Czy to dobrze? Niekoniecznie… Im bliżej południa, tym coraz cieplej, a zmarznięte podłoże skutecznie mięknie. Reasumując, całe zejście z Rozsypańca do Przełęczy Bukowskiej to frywolna jazda na błocie i gdyby nie kije to zamiast jednego poślizgu zaliczyłabym pewnie kilkanaście wywrotek. Na całe szczęście po 30 minutach docieram do wiaty i stamtąd kieruje się prosto do punktu widokowego na przełęczy. Muszę przyznać, że to miejsce robi robotę. Szum traw, zimny wiatr, dzikie tereny – natura w najczystszej postaci. I gdyby nie przeszywające zimno, to zostałabym znacznie dłużej.
|
Tunel do Przełęcz Bukowskiej
|
|
Granica Państwa
|
|
Hipnotyzujący Kińczyk |
|
Połonina Bukowska |
Przede mną pozostał najnudniejszy odcinek i takim też go zapamiętałam z ostatniej wizyty. 8 kilometrów butowania szeroką, szutrową drogą wśród drzew, to nie jest coś, co porywa. Dla mnie to męka niemiłosierna i po stokroć nuda. Mam wrażenie, że ten ostatni odcinek GSB to najgorsza próba, to odarcie wędrowca z resztek sił i sprawienie by zapomniał, że to szlak górski. Mnie pokonanie jego zajmuje aż 2 godziny, pomimo iż tabliczki przewidywały zaledwie 90 minut.
|
Jesienny spacer |
|
Kolorki |
|
Prawie na finiszu |
Kiedy docieram do samochodu w Wołosatem zrzucam z barków plecak i rozmyślam. Muszę przyznać, że przebyta przeze mnie pętla jest jedną z ulubionych tras w Bieszczadach. Daje wszystko to, czego się szuka w górach, a jesienna aura i wczesna pora zdecydowanie potęgują wrażenia. Lukrowane połoniny zaczarowały mnie totalnie.
A.P.
08.10.2019
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz