Zadziorne Tatry Zachodnie – Otargańce + Jarząbczy Wierch

Lubię alternatywy. Dlatego czasem popularne szlaki odkładam na potem, a zapuszczam się w te mniej znane rejony. Nie byłam na Świnicy, Kościelcu, czy Kozim, ale dotarłam na Baraniec, Osobitą i Gładką Przełęcz. Dziś natomiast wybrałam Otargańce. Słowackie Tatry Zachodnie to rejon najmniej popularny z całego pasma polsko-słowackiego i właściwie bez własnego środka lokomocji można zapomnieć o dotarciu w ich czeluści. Dziś udajemy się na parking w Wąskiej Dolinie (Úzka Dolina), skąd ruszę na eksplorację nieznanego grzbietu. Otargańce to potężna boczna grań Tatr Zachodnich rozdzielająca Dolinę Jamnicką od Raczkowej, a jej najwyższym szczytem jest Jakubina – 2194m n.p.m. Otargańce są nieco nietypowe jak na Tatry Zachodnie kojarzące się z łagodnymi kopami, choć w sumie kto tak je nazywa…? Po słowackiej stronie mamy Rohacze, grań przez Banikov i Trzy Kopy, wspomniane Otargańce, grzbiet z Barańca na Płaczliwe. Tatry Zachodnie mają swój charakterek i piękne skalne fragmenty! Wracając do trasy – startuję z Wąskiej Doliny na obrzeżach miejscowości Pribylina, a ostatni około 3-kilometrowy odcinek samochodem pokonuję po drodze przypominającej ser szwajcarski. W zasadzie czasem nie wiadomo jak ominąć dziury, a prędkość 20km/h wydaje się być zabójcza dla zawieszenia. Finalnie docieramy na niewielki parking u ujścia doliny, który okazuje się być płatny, ale w nadzwyczaj dziwny sposób – zwłaszcza dla obcokrajowców. Otóż zapłacić 4€ można wysyłając sms pod wskazany numer, ale jest on tylko dla słowackich operatorów. Druga opcja to zapłacenie przez aplikację, ale niech podniesie rękę ten, co złapał na tym zadupiu zasięg, a co dopiero LTE pozwalające na pobór apki… Tak więc z pełną świadomością nie płacę za parking i ruszam ku darmowej przygodzie. Od razu uprzedzam, że blokada, mandat ani słowacka policja nie czekały na mnie po powrocie 😉

Górski Pinokio wita w Wąskiej Dolinie
Planując dzisiejszą trasę zapomniałam również zwrócić uwagę na jeden (nie)istotny fakt – otóż startujemy z około 900m n.p.m., więc do pokonania będzie prawie 1300 metrów przewyższenia i to na odcinku 8km! Szlak niebieski zaczyna się niepozornie, bowiem prowadzi szeroką drogą wzdłuż potoku. Poranek jest przeraźliwie zimny i zdecydowanie czuć pierwsze chłodne objęcia Pani Jesieni. Po niecałych 30 minutach szybkiego marszu docieramy do rozstaju szlaków, gdzie czeka informacja, że oba warianty, które chcieliśmy przejść są zamknięte ze względu na powalone drzewa. Patrzymy jednak na żwawo idących Słowaków i ruszamy za nimi szlakiem zielonym. Ten na dzień dobry zaczyna piąć się solidnie w górę, ale zakosy skutecznie minimalizują podejście i idzie się całkiem przyjemnie. Najpierw maszerujemy przez las, by potem wkroczyć na łąkę pokrywającą strome zbocze. Wreszcie dopadają mnie pierwsze promienie słońca, ale tylko po to by po chwili wepchnąć w ramiona cichego i przerażającego lasu. 

Pierwsze promienie słońca
W lesie obserwuję rozmiar zniszczeń i faktycznie na trasie leży sporo powalonych drzew, a obchodzenie ich i przeskakiwanie, skutecznie wysysa ze mnie energię. Z jednej strony rozum podpowiada, by zatrzymać się na chwilę i doładować baterie szybką kanapką, ale ryk w dole i nie tak całkiem w oddali jakoś skutecznie odbiera mi apetyt. I naprawdę nie obchodzi mnie, czy to napalony jeleń, czy głodny niedźwiedź wydawał z siebie te okrzyki… 😐 Po upływie 1,5 godziny finalnie wyłaniam się na powierzchnię, czyli opuszczam piętro lasu na poczet kosówki i piętra halnego. Tutaj przysiadam na chwilę i podziwiając pierwsze niepozorne widoki, łapię oddech i wrześniowe słońce. Jestem gdzieś pod szczytem Niżnego Ostredoka. 

Tor przeszkód
Na południu piękny masyw Tatr Niżnych
Pierwsze widoki
Jeśli na tym etapie jesteście zmęczeni, to powiadam Wam, lepiej nie będzie… Co prawda po śniadaniu odzyskuję siły, a dodatkowo moc we mnie wchodzi, widząc skalistą grań mieniącą się w kolorach rudości i czerwieni, ale energia ulatnia się z każdym pokonanym metrem wzwyż. Idziemy grzbietem wąską ścieżką wśród kosówki, a przed nami wyrasta podejście na Niżną Magurę, które będziemy pokonywać w palącym słońcu i po piarżystym podłożu. Odtąd zaczyna się moja mała walka o życie. Technicznie absolutnie nie jest trudno, ale górka zdecydowanie zabiera powietrze z płuc. Ewidentnie czuję, że mam słabszy dzień, bo śniadanie mam ochotę zwrócić skąd przyszło, a tętno absolutnie wariuje. Idę jednak powolutku, tempem żółwika i w końcu staję na szczycie. Ten jest piękny, bo odsłania oba równoległe grzbiety – Baraniec po lewej i Bystrą po prawej. 

Pani Niżna Magura
Widok na Ostredok
Starorobociański i Bystra
Po zdobyciu wysokości czeka nas oczywiście mała urata, po to by niebawem znów wspinać się w górę. Tym razem na wysokość 2050m n.p.m. wyrasta na naszej drodze Ostredok. Szlak prowadzi już właściwie ścisłą granią, momentami jest łagodny, czasem skalisty, ale wciąż technicznie bardzo przyjemny. Praktycznie cały szlak zielony grzbietem Otargańców, to wędrówka niczym po garbach wielbłąda - bo niby idziemy nieustannie w górę, ale nie brakuje krótkich odcinków w dół. Najgorsze cardio jakie można sobie wyobrazić 🥵 Idę powoli, miarowym tempem, a im wyżej, tym bardziej przydadzą się podczas wędrówki również łapki. Po około 20 minutach zdobywam wierzchołek, gdzie robię krótką przerwę na złapanie tchu – i po podejściu, i przez cudowną panoramę. 

Ostredok
Starorobociański i Bystra
Baraniec
Rohacze i Wołowiec
Dalszy przebieg szlaku
Po chwili przerwy i wpatrywaniu się w dalszy przebieg szlaku, ruszam. Ten odcinek grani jest chyba najciekawszy – zarówno jego charakter, jak i nieustannie bogata panorama. Wchodzę raz po raz na skaliste kopuły, choć przyznam, że pojawia się kilka ścieżek omijających wierzchołki, z których chętnie korzystam, oszczędzając tym samym siły. Ruch na szlaku jest praktycznie niezauważalny i w zasadzie mijam na całym odcinku łącznie może 6 osób. Z grani doskonale widać Jakubinę oraz Jarząbczy Wierch, a ich masywne sylwetki przyciągają do siebie niczym magnes. Nie mogę oderwać wzroku od kolorowych tatrzańskich zboczy, które mienią się na złoto dzięki trawom i na czerwono przez spalone słońcem borówczyska. Mam wrażenie, że jesień w tym roku przyszła szybciej, takie kolory można było podziwiać przeważnie w październiku. 

Wyżna Magura, Raczkowa Czuba i Jarząbczy Wierch
Trawersik 
Za nami Ostredok
Wołowiec i Łopata
Skaliste Zachodnie
Kiedy staję u stóp Jakubiny, to czuję, że cel jest na wyciagnięcie ręki, ale jednocześnie wiem, że to będzie nierówna i niełatwa walka. Jestem już mocno wyczerpana po całej trasie i choć serce wciąż rwie w górę, a umysł się nie poddaje, to ciało odmawia posłuszeństwa. Dopadają mnie skurcze w łydkach, a tętno skacze do 170 uderzeń na minutę, ale nie poddaje się - robię częste przerwy i wciągam tłuste dupsko na szczyt 😅 Łapię głęboki wdech i rozglądam się wokoło. Z jednej strony wzrok przyciąga masywny Starorobociański i Bystra, z drugiej poszarpane granie Rohaczy i rude grzbiety Wołowca czy Łopaty. Panorama jest doprawdy zacna.

Jakubina – ostatnie starcie
Kolorowo
Wędrowiec
Za plecami grań Otargańców
Jakubina – 2194m n.p.m.
Starorobociański i Tatry Wysokie
Jarząbczy, Wołowiec i Rakoń
Kończysty i Starorobociański
Drogę powrotną w zasadzie miałam zaplanowaną szlakiem żółtym przez Dolinę Raczkową, ale ponieważ ten szlak również był zamknięty ze względu na powalone drzewa, zmieniam koncepcję i schodzić będę Doliną Jamnicką. Swoją drogą nie wiem, czy bym się jeszcze wdrapała na Kończysty dzisiaj, chociaż tak czy inaczej stoi przede mną Jarząbczy i tego delikwenta nie sposób ominąć. Najpierw czeka mnie zejście z Raczkowej Czuby, a potem niewymagający odcinek w górę. Wierzchołek Jarząbczego Wierchu jest niezbyt ciekawy, ponieważ w zasadzie stoi na drodze między Kończystym a Łopatą i nie wyróżnia się niczym szczególnym – ot taki przeciętniak. Ramiona ma jednak szerokie i pięknie prezentuje nową perspektywę. 

Jakubina widoczna z podejścia na Jarząbczy
Kończysty i Starorobociański
Raczkowe Stawy
Kopa Prawdy i Kończysty
Z Jarząbczego odbijamy w lewo i maszerujemy szlakiem czerwonym granicznym aż do rozejścia Nad Niską Przełęczą. Czeka nas utrata około 250 metrów wysokości, ale ścieżka przyjemnie prowadzi po kamiennych stopniach. Przed nami natomiast rozpościera się widok na Łopatę, Wołowiec i Rohacze, a wszystkie mienią się w palecie rudości. Przyjemny to odcinek choć w momencie robi się nad wyraz chłodno, więc trzymam szybkie tempo i niebawem odbijam w lewo na szlak zielony. 

Szlak graniczny z widokiem
Łopata i Wołowiec
Trzydniowiański i Kominiarski
Dolina Jamnicka nie pozostawiła we mnie miłych wspomnień. Pierwszy etap szlaku zielonego to katorżnicze zejście wąską piarżystą ścieżką, na której wszystko uciekało spod nóg, a kije czasami nie były w stanie mnie wyhamować. Drugi etap, to już marsz wśród kosówki tak ciasno rosnącej, że miałam się ciężko przecisnąć, a zejście choć nieco łagodniejsze, to wciąż po piargu. Niestety tu czeka mnie mega niefortunna wywrotka, ponieważ jedna noga odjeżdża w przód, a druga kolanem ryje po ziemi… Sporo krwi, mocne obtłuczenie, a przede mną jeszcze 8km trasy. Trzeci etap Doliny Jamnickiej to już ścieżka przez las, dość przyjazna i spokojna. Noga wciąż pobolewa, ale nie mając pod stopami złowrogiego podłoża, czuję się zdecydowanie pewniej. Ostatni odcinek, pomimo że najdłuższy, to jednak najwygodniejszy – prowadzi praktycznie po równym terenie, szeroką drogą. I tak o 16:00 meldujemy się ponownie przy samochodzie po 20km marszu. 

Zejście po piargu
Skutki…
Kiedy wracam pamięcią do wędrówki przez Otargańce, ciężko mi zebrać to wspomnienie w jedną spójną całość. Z jednej strony są piękne widoki i zróżnicowany szlak z charakterem, z drugiej zaś niebywale zły dzień kondycyjnie. Nie była to chyba jednak do końca moja bajka i dużo bardziej po tej stronie Tatr porwał mnie Baraniec czy Bystra. Zdecydowanie jednak było to fajne przeżycie i kiedy ktoś mnie zapyta, czy byłam już na Kościelcu, śmiało odpowiem, a Ty na Otargańcach…? 😉


A.N.

12.09.2021




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz